piątek, 18 marca 2016

KSIĄŻKA: Czytamy Klasykę #1, czyli Harper Lee "Zabić drozda" (Dom Wydawniczy REBIS)






Zacznę od banału: klasykę warto czytać. W ogóle warto w życiu czytać cokolwiek, klasyka jest jednak o tyle atrakcyjna, że zazwyczaj ktoś mądry (w znaczeniu: wyspecjalizowany) już ją przed nami przeczytał i uznał, że jest w niej coś, czym warto się zachwycić. I choć może to być czasami złudne (bo niektórych pozycji nie da się już dzisiaj bez znieczulenia, tzn. specjalistycznej wiedzy, przetrawić), o tyle w przypadku książek stosunkowo nowych (pochodzących z XX wieku) informacja, że należą one do klasyki mówi nam zazwyczaj, że rzeczywiście warto się w nie zagłębić nawet z perspektywy laika. Tak właśnie jest z Zabić drozda autorstwa amerykańskiej pisarki Harper Lee* - klasyki, która jednocześnie jest arcydziełem (wierzcie mi, to nie zawsze to samo). Z tego powodu Nerw Słowa nie publikuje dziś recenzji (arcydzieł bowiem się nie recenzuje, a jedynie przybliża je szerszej publiczności), a raczej luźną refleksję dotyczącej wspomnianej książki. Tym samym zapoczątkowuje nowy cykl na blogu, czyli Czytamy Klasykę. Zapraszam!

* - zrecenzowany sequel/kontynuację/ostatnią część trylogii noszącą tytuł Idź, postaw wartownika (a także wytłumaczenie kontrowersji wobec tych epitetów) możecie znaleźć tu (KLIK)

On seeing things differently:
Dzisiejszy wpis wyjątkowo okraszony zostaje najbardziej znanymi cytatami z powieści (w podpisach - tłumaczenie własne). Nigdy nie zrozumiesz w pełni osoby, dopóki nie rozważysz sprawy z jej punktu widzenia... Tak długo, aż nie wejdziesz w jej skórę i w niej nie pochodzisz. ŹRÓDŁO wszystkich obrazków dostępne tutaj (KLIK)



Akcja powieści dzieje się w połowie lat 30. w Stanach Zjednoczonych, w fikcyjnym miasteczku Maycomb położonym na południu kraju. Na świat patrzymy z perspektywy ośmioletniej (mniej więcej, bo i czas akcji powieści jest zmienny) dziewczynki imieniem Jean Louise, zwanej Skautem (w innych tłumaczeniach: Smykiem). Jean Louise wychowuje się ze swoim bratem Jemem pod czujnym okiem swojego ojca, Atticusa Fincha, prawnika z wykształcenia. W powieści wyodrębniają się wyraźnie dwa wątki - rodziny sąsiadującej z Finchami, Radleyów, z synem Boo, który od wielu lat nie wychodzi z domu, i który dzieciom zdaje się okrutnikiem i szaleńcem (mimo że znają go tylko z opowieści). Drugi to wątek procesu, w którym Atticus broni Toma Robinsona, Murzyna oskarżonego o popełnienie gwałtu na białej dziewczynie. Dzieci obserwują Atticusa w sądzie i nie mogą się nadziwić, że... Hm, i tutaj muszę przerwać, by nie zdradzić zbyt wiele.


Sądzę, że istnieje tylko jeden rodzaj ludzi. Ludzie.


Mogę natomiast z czystym sumieniem napisać, że przedstawienie akcji oczami dziecka nadało powieści bardzo dużej świeżości. Wszelkie stereotypy, które są często wśród dorosłych zakorzenione, dzieci - chronionych przez Atticusa i czarnoskórą gospodynię dla niego pracującą, Calpurnię - (jeszcze?) nie przejęły, co pozwala im na, jak się okazuje w trakcie, niezwykle zdroworozsądkowe podejście do świata wokół nich. Dziecko nie wie, że Murzyn jest gorszy niż biały, albo że niewinnego można skazać na karę śmierci, jeżeli zawinił kolorem skóry. Ani że kogoś trzeba traktować bez szacunku, bo tak. Dzięki temu niezrozumieniu świata okazuje się, że wiele rzeczy, które często sami robimy, jest po prostu bez sensu.


On bravery:
To w takich właśnie momentach myślałam, że mój ojciec, który nienawidził broni i nigdy nie brał udziału w żadnej wojnie, był najodważniejszym człowiekiem, jaki kiedykolwiek żył.

W tym kontekście cieszy również umiejscowienie powieści w stosunkowo małej społeczności, w której wszyscy znają krążące o innych historie, rozpoznają się na ulicy, spotykają się, a potem nawzajem obgadują. Idealnym przykładem myślenia pt. Nie rób tak, bo nie wypada (Skaut zamiast w ładnych sukienkach woli biegać w ogrodniczkach) jest tutaj ciocia Alexandra, siostra Atticusa, dla której największymi wartościami są urodzenie w danym miejscu czy puste pogaduszki ze znajomymi. (Tak, wiem, że życie dorosłych, dobrze urodzonych kobiet w pewnym momencie historii głównie na tym polegało - żeby składać wizyty coraz to nowszym sąsiadom i prowadzić z nimi bezsensowne konwersacje - i wciąż myślę, że po paru miesiącach takiego zajęcia umarłabym z nudów, albo skoczyła z okna z tego samego powodu, i nie rozumiem, jak tak wiele osób mogło to niegdyś urzeczywistniać). Takiej postawie przeciwstawiają się oczywiście Skaut i Jem, ale również Atticus.


And on innocence:
Drozdy nie robią nic poza tworzeniem muzyki dla naszej uciechy. Nie niszczą ludziom ogrodów, nie zakładają gniazd w szopach na zboże, nie robią nic poza oferowaniem nam swoich serc. Dlatego właśnie grzechem jest zabić drozda.

No właśnie - Atticus. Mężczyzna, który podejmuje się prowadzenia sprawy, bo tak trzeba, bo w innym razie nie mógłby sobie spojrzeć w oczy. I to nawet mimo tego, że wie, że przegra, bo Maycomb -jak sam stwierdza - nie jest jeszcze gotowe na wywracanie swojej obyczajowości do góry nogami. Samotnie wychowuje dwójkę dzieci, wpajając im szacunek do ludzi, zasady, jakimi rządzi się świat, a także miłość do czytania (za którą zresztą Skaut zostaje surowo skarcona w szkole). Swojej siostrze i innym nieco miałkim ludziom wydaje się nieco ekscentryczny, ale jest po prostu niezwykle samoświadomy, a jego walka z wiatrakami to modelowy przykład codziennego bohaterstwa. Nie mówiąc już o tym, że jego mowa końcowa jest majstersztykiem (ja też chcę kiedyś umieć takie wygłaszać!) mów końcowych (i o wiele lepiej trafia do współczesnego odbiorcy niż np. mowy w Braciach Karamazow Dostojewskiego).


On never giving up:
Prawdziwa odwaga jest wtedy, gdy już na samym początku wiesz, że przegrasz, ale i tak zaczynasz i dajesz z siebie wszystko, nie zważając na nic.

Ciekawie skonstruowane są też postaci dzieci - Skaut i Jema. Oboje, przechodzący fazy zupełnego niezrozumienia dla tego, co widzą czy słyszą w swoim otoczeniu, wykazują się nierzadko bardziej emocjonalnym ich odbiorem niż dorośli. Niezbyt grzeczni, jednak szacunkiem darzący Atticusa i próbujący nawet mimo jego okazjonalnych protestów odkrywać świat. Plus wątek feministyczny w postaci Jean Louise, która uważa, że jej przeznaczeniem nie jest być kolejną słodką trzpiotką zajmującą się domem i podporządkowującą się społeczeństwu. Oraz - w postaci Jema - wątek dojrzewania, stawania się mężczyzną broniącym swojej rodziny i swoich przekonań. 


On not taking things for granted:
Nie kochałam czytać tak długo, aż zaczęłam bać się, że będę musiała przestać. Nie kocha się oddychania.

W postaciach u Harper Lee genialną rzeczą jest to, że każda z nich ma własną osobowość (nawet jeśli jest wspomniana na zaledwie kilku stronach) i motywacje, a jednocześnie żadna nawet nie ociera się o szablon, serwując nam niemałe zaskoczenia. Jednocześnie wszystkie bardzo mocno mogą wryć się w pamięć - dzięki czemu lektura i główne przesłanie takiego Idź, postaw wartownika nagle stają się o wiele bardziej zrozumiałe (choć dalej utrzymuję, że jest to książka niedopracowana). A gdzieś pomiędzy konstruowaniem osobowości kolejnych postaci i świetnym, literackim, ale nieprzekombinowanym stylem autorce udaje się uchwycić obyczajowość małego miasteczka i wszystko okrasić niezwykłą historią z niejednoznacznym morałem. Jednym zdaniem: po lekturze wiadomo, dlaczego Zabić drozda obwołane zostało arcydziełem, i dlaczego wywołało tak niesamowity zamęt wśród czytelników. (I to nawet jeśli, tak jak mi, początek wyda Wam się nieco nieprzyjazny.) Polecam każdemu, kto... Hm. Właściwie to naprawdę każdemu. Bo dzieło Harper Lee to książka, którą po prostu warto przeczytać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz